Lekarze, naukowcy, podręczniki medyczne opowiadają się za tym, że ludzkie życie zaczyna się od momentu poczęcia. Tego oczywistego faktu trzeba ciągle bronić przed ludźmi, którzy wolą, by ich opinia przeważała nad nauką.
Skąd wiedzę czerpią lewaccy naukowcy?
W dzisiejszych czasach nastała dziwna moda na podważanie czegoś, co dla poprzednich pokoleń było oczywiste. Badania Kopernika i dziesiątków astronomów poszły na marne, kiedy internauta przyłożył poziomicę do ziemi i uznał, że planeta jest płaska. Odrzuca się tak podstawowe pojęcia, jak dwie płcie i tworzy się seksualne kombinacje rodem z komiksu, w pewien sposób zaklinając rzeczywistość pod swoje przekonania. Nie inaczej sprawy mają się w kwestiach obrony życia poczętego. Jednym z najpopularniejszych argumentów zwolenników zabijania dzieci nienarodzonych jest stwierdzenie, że „ten zlepek komórek” nie jest człowiekiem. Kiedy więc ów zlepek zamienia się w istotę ludzką? Którego dnia, o której godzinie? Może po porodzie? A minutę wcześniej? Zagadka na miarę skomplikowanych zagadnień matematycznych. Na szczęście nie musimy się głowić. Inni zrobili to za nas.
Dr. Micheline Matthews-Roth (Harvard Medical School) stwierdza: Z naukowego punktu widzenia poprawne jest stwierdzenie, że życie pojedynczego człowieka rozpoczyna się w momencie poczęcia, kiedy komórka jajowa i plemnik łączą się, tworząc zygotę, oraz że rozwijający się człowiek jest zawsze członkiem naszego gatunku na wszystkich etapach rozwoju.
Dr. Jerome Lejeune (lekarz, genetyk, Czcigodny Sługa Boży Kościoła katolickiego):
Zaakceptowanie faktu, że po zapłodnieniu narodził się nowy człowiek, nie jest już kwestią gustu ani opinii. Ludzka natura istoty ludzkiej od poczęcia aż do starości nie jest twierdzeniem metafizycznym; to zwykły dowód eksperymentalny.
Podręczniki medyczne, z których uczą się przyszli lekarze, również przedstawiają sprawę początku życia jednoznacznie. Dlaczego więc bez przerwy trwają konflikty o coś, co już dawno temu zostało potwierdzone naukowo?
Po co nam nauka, skoro mamy emocje?
Lewackie ugrupowania mają niewiele wspólnego z nauką. Wolą tworzyć rzeczywistość na swój krzywy obraz. Błędy i wypaczenia tłumaczą przekonaniami i uczuciami, a próby przedstawienia spraw naukowo, podawanie konkretnych faktów, zagłuszają pustymi slangami i dzikim wrzaskiem o nietolerancji. Fakty nie odpowiadają czyimś wizjom, pozostaje więc krzyk i marsze demonstrujące coś, czego nie da się poprzeć nauką ani nie da się logicznie wytłumaczyć. Może ktoś przespał lekcje biologii. Może należy zaprosić pierwszego lepszego aktywistę z czarnych marszów na konferencję naukową z przedstawicielami wyższych uczelni medycznych oraz renomowanych szpitali. Z pewnością rzetelne i sprawdzone argumenty lewackiego środowiska wpłyną na doktorów i profesorów, dla których edukacja nie skończyła się na przekonaniach.