W ostatni wtorek warszawscy działacze Fundacji Życie i Rodzina po raz kolejny stanęli pod Szpitalem Bielańskim. Tym razem zainteresowanie naszą pikietą okazało się wyjątkowo duże.
Poprzednie pikiety organizowane pod Szpitalem Bielańskim zazwyczaj przebiegały bardzo spokojnie i monotonnie. Przechodzący pacjenci i pracownicy szpitala ostentacyjnie odwracali wzrok, czasem coś szeptali pod nosem, ale przez większość czasu mieliśmy poczucie, że nasz przekaz odbija się od nich jak groch od ściany. Wtorkowa pikieta udowodniła nam, że wytrwałość przynosi owoce.
Już od samego początku pikiety spotkaliśmy się z „oburzonymi” rodzicami twierdzącymi, że naszych banerów nie powinny oglądać dzieci. Tej samej wrażliwości nie wykazywali wobec dzieci zabijanych w Szpitalu, z którego wychodzili – informacje o dokonywanych tam aborcjach zbywali machnięciem ręki. Pojawili się również tacy, którzy zamiast podjąć merytoryczną dyskusję rzucali w naszą stronę obelgi, po czym szybkim krokiem uciekali, żeby nie usłyszeć naszego zdania.
Bez wątpienia najciekawszą postawę zaprezentował kierownik ochrony Szpitala Bielańskiego. Już na samym początku pikiety podszedł do nas, co nie zdarzyło się ani razu od prawie roku naszych pikiet, i spytał, o której godzinie kończymy zgromadzenie. Później, kiedy wybiła godzina do której mieliśmy zarejestrowaną pikietę, stanął przy głównym wejściu i z daleka energicznie gestykulując dawał nam znać, że mamy sobie już iść.
O ile dotychczasowe spokojne pikiety trochę nadwątliły naszą wiarę w sensowność dalszego protestu, to reakcje, z którymi spotkaliśmy się we wtorek utwierdziły nas bardzo mocno w poczuciu naszej misji wobec dzieci zagrożonych aborcją w Szpitalu Bielańskim. Jak widać, nasze „oblężenie” dla władz szpitala staje się powoli „wyrzutem sumienia”. Zmęczonych naszą obecnością informujemy, że nasz protest będzie trwał tak długo, jak długo w Szpitalu Bielańskim będą zabijane dzieci!