„Kwestia in vitro jest mocno zakłamywana (…), in vitro to wcale nie jest życie – to wielokrotna aborcja i czasem z tej aborcji uratuje się jakieś dziecko, a wtedy odtrąbiony jest wielki sukces, bo dziecko z in vitro się urodziło. (…) Kliniki sztucznego rozrodu chętnie wyciągają ręce po pieniądze podatnika, dlatego że – wbrew temu co się mówi – to nie jest tak, że każda para, która przychodzi do kliniki, wychodzi z dzieckiem. Publicznie przedstawia się tylko jedną stronę tego biznesu” – podkreśla Kaja Godek.
Finansowanie in vitro
W momencie, w którym wchodziła ustawa legalizująca in vitro w Polsce – w 2015 roku – podpisana w ostatnich dniach prezydentury Bronisława Komorowskiego, wiele osób mówiło: „to nic nie znaczy, że nie ma finansowania IVF na poziomie ogólnokrajowym, bo przerzuci się ten obowiązek na samorządy.” I to się dzieje – w wielu województwach takie sytuacje mają teraz miejsce np. województwie lubelskim, dolnośląskim, warmińsko-mazurskim, w Warszawie, Krakowie.
Kliniki sztucznego rozrodu chętnie wyciągają ręce po pieniądze podatnika, dlatego że – wbrew temu co się mówi – to nie jest tak, że para przychodzi do kliniki i wychodzi z dzieckiem. Większość tych par, które przychodzą po dziecko, wyjdzie bez dziecka. Poza wszystkimi obiekcjami moralnymi in vitro jest procedurą nieefektywną, słabej jakości. Gdyby kliniki in vitro poddały swoją działalność weryfikacji przez naturalne mechanizmy rynkowe, to okazałoby się, że wiele osób nie chce wyłożyć swoich pieniędzy na tak nieefektywną procedurę. Dlatego dla tego typu firm dossanie się do pieniędzy podatnika to idealny sposób na to, żeby biznes się kręcił.
In vitro – produkcja ludzi
Budzi zdziwienie fakt, że finansuje się procedurę produkcji ludzi. To nie jest leczenie, to nie jest pomoc ludziom, którzy są niepłodni, w dojściu do płodności i spłodzeniu własnego dziecka – to jest technologia, która wchodzi w miejsce naturalnych procesów biologicznych. Kliniki sztucznego rozrodu są miejscami, w których się ludźmi handluje, bo zarodki zostają w ciekłym azocie i z tych zarodków korzysta się później za pieniądze. Mówi się wręcz o tzw. adopcji zarodka, ale to nie jest żadna adopcja. Przychodzi para, która z własnego materiału biologicznego nie może począć dziecka, nawet w warunkach laboratoryjnych, więc wykupuje zarodek zostawiony przez kogoś innego – to jest handel poczętymi dziećmi. Jeśli popatrzymy na to, jak ta procedura wygląda, to jest przerażające – tu są wszystkie patologie, z którymi w historii ludzkości walczono. Ale ponieważ dzieje się to na bardzo wczesnym etapie życia dziecka, to się te patologie akceptuje. Akceptuje się mrożenie na wiele lat, akceptuje się handel.
Opisywaliśmy przypadek z Nowego Jorku – kobieta, która była po in vitro, poszła na badania prenatalne i w wyniku badań genetycznych okazało się, że nosi nie swoje dziecko – pomylono zarodek, wszczepiono jej zarodek innej pary. Jak to się skończyło? Skończyło się aborcją! No, bo przecież to nie ten „towar”, który miał być… To jest ta brutalna strona in vitro, ta prawda, o której się nie mówi.”