Spopularyzowana przez feministyczne grupy aborcyjne, metoda aborcji – aborcja farmakologiczna – to w istocie akt przemocy wobec poczętego dziecka. Tabletka poronna, którą zażywa matka, zabija rozwijające się w jej łonie dziecko i odbiera mu tym samym, w sposób bestialski, prawo do życia. Kobieta również naraża się na niebezpieczne komplikacje z tego powodu.
Zabójcze pigułki
Najpopularniejsza z metod polega na przyjęciu dwóch środków: mifepristone i mizoprostolu. Pierwszy etap to pozbawienie dziecka możliwości odżywiania się. Mifepristone blokuje receptory progesteronowe i odcina tym samym rozwijający się w macicy organizm od tlenu i składników odżywczych. Dziecko umiera na skutek zagłodzenia. Następny etap to podanie, po 36-48 godzinach, dawki mizoprostolu, który wywołuje poronne skurcze macicy. Martwe dziecko jest wydalane z organizmu. W tak lakonicznych słowach można zawrzeć ludzki dramat – zniszczenie rozwijającego się człowieka.
Niebezpieczne komplikacje
Aborcja farmakologiczna jest szeroko promowana, m.in. przez organizacje feministyczne, jako prosta i bezpieczna dla kobiet metoda wczesnej aborcji (do 10. tygodnia życia dziecka). Zarówno na polskojęzycznych, jak i zagranicznych stronach tego typu podmiotów możemy przeczytać długie wywody chwalące jej skuteczność i łatwość wykonania: wystarczy kupić tabletki, zażyć je, doświadczyć niewielkich skurczy i krwawienia jak przy miesiączce. Żadnego bólu, żadnego niebezpieczeństwa. Czy rzeczywiście?
Na proaborcyjnym portalu Vice opublikowano wypowiedzi 3 kobiet, które dokonały aborcji farmakologicznej. Autorka artykułu, Rose Stokes, opisała także swoje doświadczenia. Po przyjęciu pierwszej dawki leków udała się do kliniki aborcyjnej po drugą. Już wtedy można było dostrzec jej żal, gdyż opisuje gwałtowny płacz i uczucie jakby dokonywała aktu przemocy. W klinice powiedziano jej, że mogą pojawić się „niewielkie skurcze” i krwawienie jak przy obfitej miesiączce. Według zapewnień aborterów wszystko miało trwać zaledwie 1 dzień. Stokes oprócz skurczy i krwawienia doświadczyła także wymiotów i ogromnego bólu. Bolesne skurcze trwały tydzień. Gdy w końcu zgłosiła się do kliniki na kontrolę, jej ciśnienie krwi było niebezpiecznie niskie, a ona sama płakała z trudnego do wytrzymania bólu. Wszystko zakończyło się aborcją chirurgiczną. Podobne doświadczenia opisują dwie inne kobiety: bardzo dużo krwi, ogromny ból i konieczność usunięcia dziecka narzędziami aborcyjnymi poprzez drogi rodne. Kobiety opisują także swój strach i zdezorientowanie. Nie poinformowano ich o możliwych komplikacjach ani o niepokojących sygnałach świadczących o konieczności interwencji lekarskiej.
Kłamstwo prowadzące do zbrodni
Nawet na polskojęzycznych stronach aborcja farmakologiczna opisywana jest jako łatwa i niemal bezbolesna metoda. Organizacje, którym rzekomo zależy na dobru kobiet, z pełną świadomością okłamują je, nie tylko zatajając możliwe komplikacje zdrowotne, ale także stosując perfidną propagandę odczłowieczania dziecka nienarodzonego. Po wmówieniu kobietom, że ten mały człowiek to tylko bezkształtny zlepek komórek, co jest oczywistym kłamstwem, łatwiej przekonać je do aborcji. Jednak za odczuwaną później rozpacz i żal nikt nie bierze odpowiedzialności. W krajach, w których aborcja jest legalnym, opłacalnym biznesem, coraz jaskrawiej widać, że ostatnim, na czym zależy organizacjom proaborcyjnym (w tym feministycznym) jest dobro kobiet.
Człowiek ma taką samą wartość bez względu na swój rozmiar, stan zdrowia czy okoliczności poczęcia. Od samego zakończenia procesu zapłodnienia powstaje nowy organizm z unikalnym kodem genetycznym. To, czy jest wielkości główki od szpilki czy jajka, nie umniejsza jego praw czy przyrodzonej godności.
Tekst: Natalia Klamycka