Organizacje proaborcyjne przekonują, że aborcja musi być legalna, żeby była bezpieczna dla zdrowia matki. Jak to możliwe, że w Wielkiej Brytanii 31-letnia kobieta zmarła na sepsę niecałe 3 tygodnie po zażyciu środków, które zabiły jej dziecko? Zwyczajny zabieg, legalny, rzekomo bezpieczny stał się bezpośrednią przyczyną zgonu.
23 marca 2021 roku Sarah Louise Dunn w 7. tygodniu ciąży przeprowadziła samodzielnie aborcję farmakologiczną. Miała wtedy już 5 żyjących dzieci. W ciągu następnych 2 tygodni kilkukrotnie konsultowała się z lekarzem pierwszego kontaktu. Zaniepokoiła się, gdy krwawienie się nasiliło, ale po wykonaniu podstawowych badań lekarz nie stwierdził nieprawidłowości. Mimo to jej stan się pogarszał. Sarah zgłaszała, że odczuwa ból brzucha i nudności, obficie się poci. Według lekarza nie było oznak infekcji. Dzień przed kolejną umówioną teleporadą karetka zabrała chorą do szpitala w Blackpool. Następnego dnia zmarła na oddziale intensywnej terapii w wyniku niewydolności wielonarządowej spowodowanej sepsą. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną były bakterie z grupy paciorkowców, które opanowały organizm pacjentki w wyniku niepełnej aborcji. Prawdopodobnie części ciała dziecka nadal pozostawały w macicy i rozkładając się spowodowały zgon matki.
Przemysł aborcyjny winny śmierci Sarah
Śledztwo wykazało nieprawidłowości w opiece zdrowotnej, ponieważ w oczywisty sposób lekarz pierwszego kontaktu, dr Maharaj zignorował nasilające się objawy infekcji. Jednak najważniejszą przyczyną była sama aborcja. Z uwagi na pandemię SARS-Cov-2 w marcu 2020 roku w Wielkiej Brytanii zezwolono na aborcje farmakologiczne bez nadzoru lekarza. Oznacza to, że pacjentki otrzymywały środki poronne, które zażywały w domu i czekały na poronienie. Nie wykonywano badań ani przed ani po procedurze. Według największego dostarczyciela aborcji w Wielkiej Brytanii, British Pregnancy Advisory Service (BPAS), w 2% przypadków aborcji farmakologicznych w macicy pozostają „produkty zapłodnienia”. Części ciała dziecka zaczynają się w niej rozkładać, co może skutkować zagrażającą życiu infekcją. Prawo zezwalające na samodzielne wywoływanie poronienia zostało wprowadzone mimo licznych protestów polityków, którzy alarmowali o niebezpieczeństwie, jakie stwarza aborcja. Oprócz sepsy poważnymi zagrożeniami pozostają niewydolność nerek, zatory żylne i krwotoki. O tym, jak poważne jest ryzyko, świadczą dane samego BPAS: ryzyko niepełnej aborcji wzrasta aż o 4% w ciągu 1 tygodnia ciąży. Do 8. tygodnia wynosi 3%, ale tydzień lub dwa później to jest już 7%. Po 12. tygodniu ciąży nawet aborterzy nie zalecają stosowania środków poronnych.
Przepis na zabicie dziecka
Najbardziej ekstremistyczna polska organizacja propagująca aborcję nie przejmuje się zdrowiem kobiet. Aborcyjny Dream Team podaje dokładne dawki medykamentów potrzebnych do zabicia dziecka w drugim trymestrze, czyli po 12 tygodniu ciąży. To są te same środki używane standardowo w pierwszych tygodniach życia dziecka. Taka aborcja jest niezwykle niebezpieczna i obarczona dużym ryzykiem poważnych komplikacji, o którym nie wspominają! Tymczasem ADT rekomenduje aborcję farmakologiczną nawet do końca drugiego trymestru, gdy dziecko ma już ponad 20 centymetrów. To już nie są drobne skurcze i krwawienie, to jest wywołanie porodu na granicy przeżywalności dziecka poza organizmem matki. Bardzo poważna procedura medyczna, o której wykonaniu aborcjoniści piszą rzeczowo i sucho, jakby była najnormalniejszą rzeczą na świecie. Zamiast alarmować o zagrożeniach, radzą jak pozbyć się ciała zabitego dziecka.
Przemilczanie niewygodnych faktów
Śmierć z powodu aborcji nie wpisuje się w proaborcyjną narrację. Niewiele źródeł poinformowało o tragicznej historii Sarah Luise Dunn. Co więcej, wiele z nich skupia się wyłącznie na błędach popełnionych przez lekarza Sarah. Tylko strony pro-life zadały pytania, które powinny paść: kiedy zaczniemy otwarcie mówić o tym jak niebezpieczna jest aborcja? Ile kobiet musi umrzeć, by organizacje propagujące aborcję wzięły odpowiedzialność za wyrządzone szkody?
W Polsce każda śmierć kobiety ciężarnej zdaje się w prawdziwie niestosowny sposób cieszyć propagatorów aborcji. Histeryczne oskarżanie prawa chroniącego życie nienarodzonych dzieci o każdą śmierć jest jak taniec na grobie tragicznie zmarłych matek. Teraz aborcjonistki perfidnie wykorzystują śmierć Agnieszki z Częstochowy. W magiczny sposób wszyscy oni milkną gdy, jak w przypadku Izabeli z Pszczyny, okazuje się, że niewykonanie aborcji nie było skorelowane ze zgonem. Gdzie byli wszyscy zatroskani losem kobiet gdy umarła Sarah Louise Dunn? Gdzie apele, protesty i marsze żałobne? Gdzie są media gdy ekstremistyczna organizacja propaguje obarczoną ogromnym ryzykiem samodzielną aborcję w drugim trymestrze? Tragedia zmarłej w wyniku aborcji matki 5 dzieci jest niewygodna, nie wpisuje się w narrację. W świetle historii Sarah oraz innych kobiet zmarłych w wyniku poaborcyjnych komplikacji znane z feministycznych pochodów hasełko „Aborcja w obronie życia” zdaje się jeszcze bardziej kuriozalne.
Tekst: Natalia Klamycka